Andrzej Sapkowski - KWESTIA CENY
1 - 2 - 3 I
Wiedźmin miał nóż na gardle.
Leżał, pławiąc się w mydlinach, z głową odrzuconą do tyłu, na śliską krawędź drewnianej balii. W ustach czuł gorzki posmak mydła. Nóż, tępy jak siedem nieszczęść, skrobał go boleśnie po jabłku Adama, z chrzęstem przesuwał się ku podbródkowi. Balwierz, z miną artysty świadomego narodzin arcydzieła, skrobnął jeszcze raz, z czystej maniery, po czym otarł mu twarz kawałkiem lnianego płótna zmoczonym w czymś, co mogło być nalewką na arcydzięgielu. Geralt wstał, pozwolił, by pachołek wylał na niego cebrzyk wody, otrząsnął się, wyszedł z balii, znacząc ceglaną podłogę śladami mokrych stóp. - Ręcznik, panie - pachołek zerknął ciekawie na jego medalion. - Dzięki. - Tu jest odzienie - powiedział Haxo. - Koszula, gacie, spodnie, wams. A tu buty. - O wszystkim pomyśleliście, kasztelanie. A we własnych butach nie mógłbym pójść? - Nie. Piwa? - Chętnie. Ubierał się powoli. Dotyk obcego, szorstkiego, nieprzyjemnego ubrania na spęczniałej skórze psuł mu humor, jakiego nabrał, wylegując się w gorącej wodzie. - Kasztelanie? - Słucham was, panie Geralt? - Nie wiecie aby, po co to wszystko? No, do czego jestem tu potrzebny? - Nie moja rzecz - powiedział Haxo, zezując na pachołków. - Do mnie należy ubrać was... - Przebrać, chcieliście powiedzieć. - ...Ubrać i zaprowadzić na ucztę, do królowej. Włóżcie wams, panie Geralt. I ukryjcie pod nim wiedźmiński medalion. - Tu leżał mój sztylet. - Ale już nie leży. Jest w bezpiecznym miejscu, tak jak oba wasze miecze i cały dobytek. Tam, dokąd idziecie, idzie się bez oręża. Wiedźmin wzruszył ramionami, obciągając na sobie ciasny purpurowy wams. - Co to jest? - spytał, wskazując na haft na przedzie ubioru. - A właśnie - rzekł Haxo. - Byłbym zapomniał. Na czas uczty nazywacie się wielmożny Ravix z Czteroroga. Jako honorowy gość, zasiądziecie po prawicy królowej, takie jest jej życzenie. A to na wamsie, to wasz herb. W polu złotym niedźwiedź czarny, kroczący, na nim panna w szacie błękitnej, z włosami rozpuszczonymi i rękoma wzniesionymi. Powinniście to zapamiętać, ktoś z gości może mieć hyzia na punkcie heraldyki, to się często zdarza. - Jasne, zapamiętam - powiedział poważnie Geralt. -A Czteroróg, gdzie leży? - Dostatecznie daleko. Gotowiście? Możemy iść? - Możemy. Powiedzcie jeszcze, panie Haxo, z jakiej okazji ta uczta? - Królewna Pavetta kończy piętnaście lat, wedle zwyczaju zwalili się konkurenci do jej ręki. Królowa Calanthe chce ją wydać za kogoś ze Skellige. Zależy nam na przymierzu z wyspiarzami. - Dlaczego akurat z nimi? - Na tych, z którymi są w przymierzu, nie napadają tak często jak na innych. - Istotny powód. - Ale nie jedyny. W Cintrze, panie Geralt, tradycja nie pozwala na niewieście rządy. Nasz król Roegner zmarł był jakiś czas temu od morowego powietrza, a królowa nie chce drugiego męża. Nasza pani Calanthe mądra jest i sprawiedliwa, ale co król, to król. Ten, kto ożeni się z królewną, siądzie na tronie. Dobrze by było, zęby trafił się chłop na schwał. A takich trzeba szukać na wyspach. To twardy naród. Chodźmy już. W połowie krużganka otaczającego mały, pusty wewnętrzny dziedziniec Geralt zatrzymał się, rozejrzał. - Kasztelanie - rzekł półgłosem. - Jesteśmy sami. Mówcie, do czego królowej wiedźmin. Musicie coś wiedzieć. Kto, jeśli nie wy? - Do tego, co i wszystkim innym - burknął Haxo. -Cintra jest jak każdy jeden inny kraj, taka sama. Mamy tu i wilkołaki, i bazyliszki, a i mantikora się znajdzie, jak dobrze poszukać. To i wiedźmin może się przydać. - Nie kręćcie, kasztelanie. Pytam, do czego królowej wiedźmin na uczcie, i to przebrany za błękitnego niedźwiedzia z rozpuszczonymi włosami. Haxo też się rozejrzał, a nawet wychylił się przez balustradę krużganka. - Niedobrego coś się dzieje, panie Geralt - mruknął. -Na zamku, znaczy. Straszy coś. - Co? - A co ma straszyć? Straszydło. Mówią, małe, garbate, kolczaste jak jeż. Nocą po zamku łazi, brzęka łańcuchami. Pojękuje i stęka w komnatach. - Wyście widzieli? - Nie - Haxo splunął. - I widzieć nie chcę. - Pleciecie, kasztelanie - skrzywił się wiedźmin. - To się kupy nie trzyma. Idziemy na zaręczynową biesiadę. I co ja mam tam robić? Czuwać, żeby spod stołu nie wyskoczył garbus i nie zastękał? Bez broni? Wystrojony jak błazen? Eee, panie Haxo. - A myślcie sobie, co chcecie - naburmuszył się kasztelan. - Kazali niczego wam nie mówić. Prosiliście, to powiedziałem. A wy, że plotę. Wielceście uprzejmi. - Wybaczcie, nie chciałem was urazić, kasztelanie. Dziwiłem się tylko... - Przestańcie się tedy dziwić - Haxo odwrócił głowę, nadal naburmuszony. - Nie jesteście od dziwienia. I dobrze wam radzę, panie wiedźmin, jeśli królowa rozkaże wam rozdziać się do goła, pomalować sobie rzyć niebieską farbką i powiesić się w sieni głową w dół jako kandelabr, to zróbcie to bez zdziwienia i wahania. Inaczej mogą was spotkać nieliche przykrości. Pojęliście? - Pojąłem. Idziemy, panie Haxo. Cokolwiek ma być, zgłodniałem po tej kąpieli. ![]() ![]() |